sobota, 11 marca 2017

Szansa 6

[Schlieri]
-Gdzie jest Stefan?! –do sali wszedł zdenerwowany trener. Stanął na środku pomieszczenia po czym rozejrzał się uważnie po nim w celu odszukania jednego ze swoich podopiecznych. Ale na nic…
-Jeszcze nie przyszedł. –odezwał się Fettner stojący przy oknie. Wyjrzał za nie i pokręcił głową z niezadowoleniem. –Gdzie on jest? –westchnął niemal niesłyszalnie.
-Mówił, że się spóźni. –usprawiedliwił go niezawodny przyjaciel. No tak, Michael zawsze uratuje tyłek przyjacielowi. –wywróciłem oczami. Jego plecy przylegały do chłodnej ściany. Wzdrygnąłem na ten widok. Po chwili blondyn wyciągnął z kieszeni spodni swój telefon. Odblokował go i wszedł w wiadomości z nadzieją, że przyjaciel pozostawił mu jakąkolwiek informację na temat jego nieobecności na spotkaniu. –Cholera. –mruknął pod nosem.
-Od kiedy to pół godziny nazywa się spóźnieniem, o którym nikt nie wie, Michi? –zapytał wściekły Heinz. –Chyba z takim czymś dzwoni się najpierw do trenera. –dodał wychodząc z pomieszczenia zostawiając nas z emocjami, które przed chwilą w nas wzbudził.
Siedziałem na ławce przy ścianie obok Hayboecka. „Moje centrum obserwacyjne”. Z tego miejsca widzę wszystko. To co chcę, a zarazem to co niekoniecznie chciałbym widzieć. Na przykład zdesperowany Michael, który od dłuższego czasu usiłuje dodzwonić się do swojego najlepszego przyjaciela, który najwyraźniej nie ma czasu by odebrać choć jedno z przychodzących połączeń. Naprawdę przeżywam takie chwile, w których zastanawiam się nad sensem ich przyjaźni. Kiedy jeden z nich ma problem, wpakował się w jakieś bagno wtedy drugi go wyciąga... i nawzajem. Tak jest praktycznie cały czas. Jeden drugiemu ratuje tyłek. Nie chcę już nawet wiedzieć od ilu lat tak robią i ile takich sytuacji im się już zdarzyło. Czasem im zazdroszczę, że mają takiego przyjaciela, który pójdzie za tobą w największy ogień, ale to nie zawsze popłaca.
Tak samo jest z tym w miłości. „Ja… biorę Ciebie… za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci.” Nigdy nie wypowiedziałem tych słów jedynie we śnie (czyli tak naprawdę nigdy). Ba! W ogóle nie chcę nawet tego nikomu deklarować. Brzydziłbym się samego siebie. Ponieważ nie wiem i nie rozumiem uczciwości małżeńskiej oraz wierności… w moim związku z Sandrą już od kilku lat nie ma takiego czegoś jak wierności. Nie jestem takiego czegoś nauczony. Nasz związek jest w pewnym sensie wolnym od wszystkich zobowiązań. Cały czas żyjemy w kłamstwach. Ja żyję w kłamstwach ciągle ją okłamując i zdradzając. Nie raz podczas imprezy usłyszałem od jakiejś dziewczyny, którą próbowałem poderwać te słowa: „…przecież ty masz narzeczoną.” Wtedy tłumaczyłem każdej z nich, że Sandry tutaj nie ma i tego nie widzi. Tak było co tydzień… kiedy tylko nadarzyła się do tego okazja. Ale jestem z nią bo mi dobrze. Mam wszystko czego pragnę, nic mi nie brakuje.
Wydaje mi się, że ona nie ma nic przeciwko moich „odskoków”. Myślę, że tak naprawdę ona już nie ma to sił. To ciągnie się latami. Pięć lat temu byliśmy idealną parą. To się zmieniło. To ja się zmieniłem. Od zawsze jestem zapatrzony w siebie, chcę wszystkiego dla siebie. Bawię się kosztem innych… tak było w marcu. Zrobiłem coś paskudnego. Ale nie czuję się za to winny. Z chęcią bym to powtórzył. Było niesamowicie. Tak, jestem zimnym dupkiem, który nie ma uczuć. Pomimo tego szaleje za mną pół świata i ma mnie za człowieka idealnego.

[Cicha]
-I jak tam pierwsze dni pracy? –na fotelu obok mnie usiadła Fausta. Jak zawsze na jej twarzy gości szeroki uśmiech. Często się zastanawiam jak to jest możliwe, że taka śliczna dziewczyna jest sama.
-Powiem ci siostro, że przebolałam. –uśmiechnęłam się widząc jej pogodną twarz.
-Jak Maciek? –moja siostra od zawsze go lubiła. 8 lat różnicy, które są pomiędzy nimi dały jej starszego brata. Nigdy się go nie wstydziła. Kiedy mnie nie było, wyżalała się Maćkowi jak starszej siostrze bądź przyjaciółce.
-Zaskoczę ciebie. –powiedziałam. Nie zawiodłam się –szesnastolatka otworzyła usta ze zdziwienia. Doskonale wiedziała co mam jej do powiedzenia. –Co ja ci mam mówić. Ty pewnie się domyślasz. –zaśmiałam się nie odrywając od niej wzroku.
-Wiem! –klasnęła w dłonie wstając z mebla. Uśmiechnęła się szeroko i rzekła: –Dlatego też zrobię kawę i zaraz mi wszystko opowiesz. –ta dziewczyna zaraża pozytywną energią. Podśpiewując pod nosem ruszyła do kuchni, aby przygotować nam gorące napoje.
-Z mlekiem sojowym! –krzyknęłam.
-Tym razem mnie nie zamordujesz bo pamiętam. Chyba już się przyzwyczaiłam do twoich dziwnych nawyków żywieniowych. –przyznała stawiając na ławie dwa kubki z parującą cieczą. Zapach kawy dotarł do moich nozdrzy. Tego mi brakowało. –wzięłam do dłoni naczynie.
-Dawno tak razem nie siedziałyśmy pijąc kawę i plotkując. –zauważyłam upijając łyk napoju. –Nawet nie pamiętam, kiedy takie coś miało ostatnio miejsce.
-Uwierz, że dawno temu. –zgodnie wybuchłyśmy śmiechem. –Lepiej mów jak tam u pana Kota. –dawno nie usłyszałam takiego określenia na Maćka z jej strony.
-Wydaje mi się, że u niego coraz lepiej. –powiedziałam zanurzając swoje usta w kofeinowej cieczy. –Między nami również jest dobrze. Wyjaśniliśmy sobie to co mieliśmy…
-To super. –ucieszyła się przerywając mi.
-Niby tak, choć nadal czuję, że jestem mu coś winna. Rozmawiamy normalnie, ale czegoś brakuje. –dodałam wbijając wzrok w swoje ręce spoczywające na kubku.
-Zaufania. –stwierdziła po dłuższej chwili ciszy. Po przyjemnej ciszy, nie była ona uciążliwa. –Pamiętaj, że to można odbudować, ale potrzeba trochę czasu.
-Jak tak czasem z tobą rozmawiam to się zastanawiam dlaczego ty nie masz chłopaka. –blondynka wywróciła oczami.
-W sumie nie było okazji…
-Fausta! –zdziwiona wykrzyknęłam jej imię. –Czyżby ja o czymś nie wiem? –zapytałam patrząc na nią uważnie. –Lepiej mi mów szybko kto to.
-Znasz, ale pewnie ci się to za bardzo nie spodoba. –odpowiedziała po chwili wbijając swój wzrok w naczynie, które trzymała w dłoniach.

[Skarb]
W ręce dobra książka. Kawa na stoliku obok kanapy, a w domu cisza i spokój. Tylko ja Jeremy Clarkson. Takie coś to ja lubię. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tutaj leżałem i w ciszy czytałem książkę. Moim ulubionym miejscem do czytania jest fotel w naszym mieszkaniu. Zazwyczaj to wyglądało tak, że ja zajmowałem swój fotel będąc pochłonięty czytaniem książki, a ona siedziała przy stole robiąc jakieś notatki z zawodów. Oddawała się cała swojej pracy. Robiła to najlepiej jak tylko potrafiła. Każdy z nas „pracował” tak około dwóch godzin. Tak było dobrze. Cisza nam nie przeszkadzała, a służyła.
-Cześć! –usłyszałem wesoły głos brata, który właśnie wszedł do domu.
-Jak tam w pracy? –zapytałem wstając z kanapy. Wziąłem do ręki kubek i ruszyłem w stronę kuchni.
-Sezon coraz bliżej. –uśmiechnął się lekko siadając na kuchennym krześle. –Mamy nie ma? –spytał po chwili wyłączając czajnik z gotującą się wodą.
-Pojechała z tatą do babci. Jutro wrócą. –odparłem kończąc myć kubek po kawie. Wytarłem go dokładnie ręcznikiem i odłożyłem do drewnianej szafki nad blatem. Stanąłem obok parapetu i swój wzrok wbiłem w sąsiedni dom. Na piętrze znajdowało się podwójne okno tarasowe, zasłonięte długą, jaśminową firaną. Doskonale wiem co znajduje się za nią. Przeżyłem w tamtym pokoju wiele niesamowitych chwil. Jak dawno mnie tam nie było…
-Po jutrze Kuusamo? –z myślenia wyrwało mnie zadane przez niego pytanie.
-Jakoś mnie to nie cieszy. –westchnąłem patrząc nadal za okno.
-Widzę, że coś się dzieje. Mów. –nie spojrzałem na niego. Wpatrywałem się w góry. Pojedyncze szczyty były już pokryte białym puchem. Widok ten zawsze mnie uspokajał, ale nie tym razem. Byłem jakoś dziwnie nerwowy.
-Ostatnio skakanie nie idzie mi za dobrze. –przyznałem. –Podczas konkursu indywidualnego nawet nie awansowałem do serii finałowej. Zająłem odległe 46. miejsce. –przyjąłem już tą porażkę na swoje barki. –Po konkursie nie mam siły, by rozmawiać z fanami i brać udział w wywiadach. To mnie męczy. –odwróciłem się w stronę Kuby. –Naprawdę nie wiem co się dzieje. –spojrzałem na niego smutnym wzrokiem.
-Czujesz pustkę. –stwierdził, w geście niezrozumienia uniosłem brew w górę. –Czujesz pustkę bo nie ma jej przy tobie. –podszedł do mnie i położył dłoń na moim ramieniu. –Po każdym konkursie była razem z tobą. Dodawała ci otuchy, a teraz patrzysz na nią z daleka i pewnie marzysz o tym, aby wróciła. –czytał mi w myślach. Cały mój starszy braciszek.
-Miałbyś tak samo na moim miejscu. –na moją twarz wkradł się grymas.
-Musicie ze sobą porozmawiać  i to na spokojnie. Wyciągnijcie z tej rozmowy wszystkie wnioski i zdecydujcie co dalej, bo tak na pewno nie może być. –doradził mi. –Jesteś całkiem innym człowiekiem. Zaczynasz zamykać się w sobie. Czuję, że tracę brata, Maciek. –zauważył po chwili ciszy. Jak zawsze miał rację. Tą cholerną rację. Sam siebie nie poznaję. Czuję się sam.
-Nie bój się już tak o mnie. –uśmiechnąłem się lekko do bruneta. –Nie ma to jak mieć starszego brata.
-No tak. –przytuliłem się do niego tak jak on kiedyś do mnie, po czym on poklepał mnie po plecach. Role się odwróciły.
Brakowało mi takiej rozmowy z moim bratem. Kiedy to chodziliśmy do gimnazjum wszystko się zaczęło. To zawsze ja mu doradzałem w sprawach z dziewczynami. Pakował się w jakieś związki bez przyszłości. On miał zawsze z tym problemy, a ja byłem w idealnym związku z Maryną. Teraz to Kuba jest szczęśliwy, a ja nie wiem co powinienem tak właściwie zrobić.

[…]
Zakopiański klub na Krupówkach. Dawno tutaj mnie nie było. Ostatnio może byłem tutaj jakieś pół roku temu. Więcej już nie chciałem tutaj przychodzić. Nie po tym co się stało.
Dawniej bywałem tutaj w każdą wolną sobotę, a nawet czasem w tygodniu. Bawiliśmy się dobrze razem jak tylko potrafiliśmy. Za każdym razem musiałem ją prowadzić do mieszkania. Upijała się do tego stopnia, że uginał jej się grunt pod nogami. Nie miałem jej tego za złe. Była taka i taką ją zaakceptowałem. Może to dlatego, że kochałem ją całym sercem. Nie potrafiłem na nią nakrzyczeć, żeby zaprzestała to robić.
Choć nie… pamiętam jedną sytuację.

28.06.2014r.
-Gdzie jest Maryna? –zapytałem siedzącego przy naszym stoliku Kubę. Kiedy wychodziłem do łazienki siedziała tutaj jeszcze oprócz Kuby i Dawida.
-Poszła zamówić kolejne drinki. –odpowiedział wskazując na bar. Rzeczywiście, siedziała tam i czekała na zamówienie. Postanowiłem pójść i pomóc jej przynieść trunki.
-Daj spokój. –usłyszałem jej roześmiany głos.
-Naprawdę, jesteś piękna. –odezwał się barman. –Co taka ślicznotka robi tutaj sama? –zadał jej pytanie wyciągając w jej kierunku rękę. Podszedłem nieco bliżej. Byłem ciekaw jej reakcji.
-Nie. –rzuciła stanowczo odsuwając się od tego faceta.
-No daj się pocałować. –kiedy to usłyszałem myślałem, że przywalę temu gościowi. Widziałem w jej oczach zmieszanie. Alkohol. –pomyślałem ruszając w ich stronę.
-Weź się od niej odczep. –warknąłem podchodząc do lady. Blondyn spojrzał na mnie z cwaniackim uśmiechem.
-O cześć Maciek. –uśmiechnęła się szeroko w moją stronę, a po chwili poczułem jak mnie obejmuje w pasie. Była kompletnie pijana, a zapach alkoholu było czuć od niej z odległości dwóch metrów. Znowu przesadziła…
-My tutaj rozmawialiśmy. –wtrącił zielonooki.
-Dobra, dobra. –posłałem mu sztuczny uśmiech po czym zwróciłem się do dziewczyny: -Chodź, idziemy stąd. –wyciągnąłem w jej stronę rękę. Od razu ją uścisnęła, ale czułem jak z chwilą on słabnie, lecz po chwili wstała z krzesła.
-Hej! –krzyknął oburzony mężczyzna, kiedy zaczęliśmy oddalać się od niego. Nie odwróciłem się nadal szedłem prowadząc Cichą. Po chwili poczułem jak ktoś szarpie mnie za ramię. Odwróciłem się w stronę napastnika i w ogóle się nie zawiodłem. Przede mną stał wściekły barman. Naprawdę nie wiem czego on jeszcze chciał.
-Coś ci nie pasuje? –próbowałem być opanowany.
-Tak. –powiedział stanowczo. –Nie dokończyliśmy rozmowy. –wskazał na moją dziewczynę. Prychnąłem. Moim zdaniem to co miało miejsce chwilę temu nie należało do rozmowy.
-I już nie dokończycie…
-Dasz mi swój numer telefonu, mała? –myślałem, że zaraz nie wytrzymam. Tego było już za wiele.
-Nie. –odpowiedziałem za nią i pociągnąłem ją w stronę wyjścia. Nie miałem ochoty dłużej tutaj przebywać, a na pewno nie zostawiłbym jej tutaj samej.
-Dlaczego decydujesz za nią? –uśmiechnął się cwaniacko.
-Bo zachowujesz się jak idiota, a nie chcę, żeby ona miała z takim kimś coś wspólnego. –nie wytrzymałem i wymierzyłem mu nos. Blondyn ugiął się z bólu i odruchowo chwycił się za miejsce, w które przed chwilą oberwał. Krwawił, a ja czułem głupią satysfakcję. Obdarzył mnie wściekłym spojrzeniem po czym odszedł bez słowa.
-Co ty zrobiłeś? –zapytała zszokowana.
-Należało mu się. –sam nie dowierzałem swojej odwadze. Jeszcze nikomu w życiu nie zmasakrowałem nosa. –On mógł cię zgwałcić. –przyznałem z bólem. Dopiero teraz zrozumiałem jak mogło to się potoczyć.
-Co ty mówisz. –jak widać nie podzielała mojego bohaterskiego czynu.
-Gdybyś tyle nie wypiła nie musiałbym łamać nosa tamtemu kolesiowi. –stwierdziłem.
-Nie odzywaj się do mnie. –warknęła i pobiegła w stronę wyjścia.
-Ja się o ciebie boję! –zawołałem za nią, ale na marne. Zniknęła z mojego pola widzenia.

[…]
Znów siedzimy przy naszym ulubionym stoliku. Nie jesteśmy w czwórkę tak jak dawniej, ale jest nas o dwóch więcej. Właśnie Fausta przyprowadziła ze sobą swojego chłopaka.
-Cześć Krzysiek. –przywitałem się z nim. Przyznam, że dawno go nie widziałem. Kątem oka zauważyłem zdziwioną twarz Maryny.
-Wiedziałeś o tym, że oni są razem? –zapytała się mnie dyskretnie po chwili.
-Tak. –przyznałem.
-Aha. Czyli tylko ja żyłam przez cały czas w kłamstwie. –westchnęła. –Dlaczego nie mogła znaleźć sobie kogoś innego? –spytała sama siebie opierając się o ścianę.
-Wyglądają na szczęśliwych, zobacz. –poprosiłem ją. Niechętnie na nich spojrzała. Po chwili na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech.
-Jak długo są ze sobą? –jej pytaniom nie było końca.
-Jakieś dwa miesiące.
-Ale ze mnie słaba siostra. –osunęła się na dół.
-Nie mów tak. –próbowałem ją pocieszyć, ale sam nie do końca to potrafiłem.
Zamknęła się w sobie na jakiś czas. Nie pozwalała nikomu do siebie dotrzeć. Nawet Faustynie, a przecież ich relacje były niesamowite, mówiły sobie o wszystkim. Ale… ona musiała odpocząć. Pobyć sama. Teraz widzę ją tutaj w klubie i wiem, że to pomogło. Dawna Maryna wraca. No powiedzmy. Zauważyłem, że się zmienia. Pewnie sama nie chce, by tamta Maryna wróciła. Chce coś zmienić. Na stoliku przed nią nie ma już kolorowego drinka, za to stoi tam czysta woda mineralna. To już jest dobry początek. Wierzę w nią, że odnajdzie wiarę w siebie.

[Cicha]
Do moich uszu dotarły słowa piosenki autorstwa Bryana Adamsa. W tym momencie czuję się tak jak kiedyś. Tak jak siedem lat temu podczas wesela mojego kuzyna, kiedy to mieliśmy po 17 lat. Wszystko teraz jest tak samo. Znów bujam się w ramionach Maćkach do słów tej piosenki. Znów czuję się cudownie w jego objęciu. Wejściu na parkiet wytańczyliśmy ostatni refren szybszej piosenki, a zaraz po niej ta ballada. Na początku nie wiedziałam co robić. Pomimo tego, iż od 11 lat był moim przyjacielem bałam się tej bliskości podczas tańca. Tak jak teraz…

Look into my eyes, you will see
What you mean to me

Bez mniejszego zastanowienia spojrzałam w jego oczy. Zobaczyłam to co powinnam, to czego oczekiwałam. To co kiedyś. W jego czekoladowych oczach zobaczyłam to ile dla niego znaczę. Zrozumiałam, że jestem dla niego bardzo ważną osobą w jego życiu. Nadal mnie kocha i mnie pragnie.  A je jego…

Search your heart, search your soul
And when you find me there, you will search no more

Jest tam. Znalazłam go. Jest w moim sercu i duszy. Kocham go i to się nie zmieniło. Mam go tam i tak naprawdę nie potrzebuję żadnego innego. Jedyne czego teraz pragnę to go odzyskać i cieszyć się, że znów go mam przy sobie.

Don't tell me it's not worth tryin' for
Can't tell me it's not worth dyin' for
You know it's true
Everything I do, I do it for you

Wiem to. Może i ostatnimi czasy mieliśmy mały kryzys to i tak wiem, że musimy się poświęcić dla tego związku. Trzeba włożyć w niego wiele trudu, by to odbudować. Ja jestem na to gotowa i w głębi duszy czuję, że pomimo tego co się wydarzyło on również będzie się starać.

Look into your heart, you will find
There's nothin' there to hide
Take me as I am, take my life
I would give it all, I would sacrifice

„Weź mnie takiego, jakim jestem...” Tak naprawdę to on wielu rzeczy dla mnie się wyrzekł. Tak, wziął mnie taką jaką byłam. Głupią, szaloną dziewczynę, która cały czas szalała w klubach i upijała się do upadłego. Później było jej głupio, kiedy reszta przyjaciół nadal się bawiła, a ciebie zawsze ktoś prowadził do domu. Nie ktoś tylko Maciek. Ten, który pokochał mnie taką jaką byłam. Nigdy mu nie podziękowałam za to co dla mnie wtedy robił. Ratował mnie, kiedy robiłam z siebie totalną idiotkę. Chyba to jest właśnie miłość.  

Don't tell me it's not worth fightin' for
I can't help it, there's nothin' I want more
You know it's true
Everything I do, I do it for you

Nie mam odwagi się teraz odezwać, aby chociaż mu podziękować za to wszystko. Nigdy to do mnie nie docierało. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego ile straciłam. Straciłam tego wspaniałego mężczyznę. Już nie chłopaka. Wyrósł na wspaniałego człowieka. Aż się dziwię jak to jest możliwe, że to przy moim boku ukształtował się na taką osobę. Na osobę, która nigdy nie ma przed tobą tajemnic, wspiera cię i nigdy nie zawodzi. Idealny partner, a tylko ja taka głupia.

There's no love like your love
And no other could give more love
There's nowhere unless you're there
All the time, all the way

Przez cały czas darzył mnie wspaniałym uczuciem. Darzył mnie prawdziwą miłością. Robił wszystko, by tylko mnie przy sobie zatrzymać. Ale nie był nierozsądnym człowiekiem. Miał także swoje zdanie i silnie go bronił. Zawsze był sobą, nie próbował nikogo udawać. Znam go lepiej niż kto inny. Ale jednak to on wie wszystko lepiej o sobie. Wie co jest dla niego najlepsze, a co mu nie pasuje.

Look into your heart, babe

Jego twarz przebyła drogę kilkunastu centymetrów i zatrzymała się tuż przy mojej. Znów byliśmy blisko siebie. Stanowczo za blisko. Prawie stykaliśmy się nosami.

Oh, you can't tell me it's not worth tryin' for
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you – yeah, I'd die for you

Poczułam jak lekko muska moje usta. Dawno tego nie czułam. Tej bliskości między nami. Jego wargi na początku niepewnie błądziły po moich. Odwzajemniłam pocałunek dając mu przy tym znać, że nie mam nic przeciwko. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Wyswobodziłam się z jego objęć. Spojrzałam mu w oczy. Błyszczały tak jak po raz pierwszy się pocałowaliśmy. Wszystko było prawie tak samo. Prawie… odwróciłam wzrok od jego oczu i ruszyłam biegiem w stronę wyjścia z klubu. Chyba tak będzie najlepiej.

You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you


Tak, wiem. Jestem idiotką. Zatrzymałam się przed drzwiami i odetchnęłam z ulgą wiedząc, że mnie nie goni. Chcę do niego wrócić, lecz czy miłość mi wszystko wybaczy?




____________________________________
Cześć i czołem!
Wracam do was po prawie 2 miesięcznej przerwie z kolejną, już szóstą szansą. Mam nadzieję, że przypadła ona wam do gustu i nie będziecie mnie za nią bić. 
Przez dłuższy czas nie potrafiłam niczego napisać. Brak weny i pomysłów. W czwartek usiadłam z laptopem, włączyłam ulubioną playlistę i oto powstał ten rozdział! 
Zaraz startuje konkurs drużynowy Raw Air w Oslo na Holmenkollen. Trzymajmy kciuki za naszych! 
Pozdrawiam, Alutka ;*

sobota, 14 stycznia 2017

Szansa 5

[Cicha]
Umyta i ubrana stanęłam przed lustrem stwierdzając, iż wyglądam jak trup. Kolejną noc źle spałam o ile w ogóle można to nazwać snem. Każdy włos na mojej głowie ułożony był pod innym kątem, każdy z nich żył własnym życiem, a do tego ten cholerny ból głowy. Patrząc na moje oczy można stwierdzić co działo się dzisiejszej nocy. Pomimo tego, że je obmyłam nadal widać zaczerwienia. W ciągu nocy nie mogłam zasnąć. Wspomnienia wywoływały płacz u mojej osoby. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, choć z drugiej strony miałam ochotę pójść zapukać do pokoju Maćka i wtulić się w niego. Wczoraj zrozumiałam, że nie jestem mu obojętna i on nadal coś do mnie czuje. Wiem to.
22 listopada 2015r. –westchnęłam patrząc na kalendarz leżący na stoliku. No tak… ostatni dzień zmagań na Vogtland Arena. „12:30 kwalifikacje, 15:00 konkurs indywidualny.” Bezsilnie rzuciłam się na łóżko stojące obok okna. Moje ręce bezwładnie opadły wzdłuż mojego ciała. Stwierdzam, iż nie mam najmniejszej ochoty iść dzisiaj na tą skocznię. Wolałabym już być w domu i mieć ten dzisiejszy dzień za sobą. I tutaj wcale już nie chodzi o Maćka. Myślę, że sytuacja między nami nieco się rozluźniła poprzez wczorajszą krótką, a zarazem niezręczną rozmowę. Zaproponował mi pomoc w walce z… No właśnie w walce z tym, którego to wolałabym unikać i nie mieć z nim nic wspólnego, lecz stało się. To co się stało się nie odstanie.
-Ja chcę tu zostać! –wydarłam się na cały pokój waląc pięściami w pościel. Czułam się podle i niedobrze z tym, co zrobiłam. Nadal mam pretensję oto do samej siebie.
Po pomieszczeniu rozległo się głośnie pukanie do drzwi. Jestem beznadziejna –stwierdziłam wygramolając się z łoża w ślimaczym tempie. Na stopy założyłam grube wełniane skarpety, uszyte przez babcię… dostałam te skarpety dobre 10. lat temu we ferie, kiedy to razem z braćmi Kot byłam na feriach u ich babki. Pamiętam to, jakby miało to miejsce kilka lat temu, a nie kilkanaście.
Podchodząc do drzwi nie wiedziałam kogo mogę za nimi spotkać. Mógł to być trener, który przyszedł mi powiedzieć, że nie muszę brać udziału w dzisiejszych zawodach. Trzeba jeszcze przyjąć najgorszą z możliwych wersji. Czyli idol austriackich fanek skoków, które to piszczą, kiedy tylko pojawia się on na belce. Na szczycie skoczni, skąd widać wszystko co znajduje się na dole. W ułamku sekundy w mojej głowie pojawia się sceneria zimowego miasta ze szczytu góry, dokładniej skoczni Bergisel. Był to Innsbruck… wtedy to pierwszy raz znalazłam się na belce, a zarazem był to ostatni raz.

04.01.2012r.
Stałam u podnóża obiektu sportowego i patrzyłam z fascynacją na zachodzące słońce. Niebo było różowe i pogodne bez żadnej chmury. Nie pozostawało mi nic innego jak włączyć aparat, który był zawieszony na mojej szyi i zrobić serię zdjęć temu pięknemu widokowi. Po raz pierwszy jestem w tej miejscowości, a zarazem jest to pierwszy „Turniej Czterech Skoczni” na jakim mam okazję być.
-I jak wrażenia? –podbiegł do mnie uśmiechnięty brunet.
-Zimno. –mruknęłam wtulając się w niego. Po kilku godzinach stania na tym zimnie nie dziwne, że nie czuję palców pomimo tego, że na moich dłoniach znajdują się grube rękawiczki.
-Mam propozycję nie do odrzucenia. –zaczął tajemniczo. –Chodź, wjedziemy na górę to coś ci pokażę. –chwycił mnie za dłoń i już szedł choć ja nadal stałam w miejscu. –Co jest? –odwrócił się w moją stronę śmiejąc się cicho.
-No zimno mi! –krzyknęłam do niego tak głośno, że pewnie większość osób znajdujących się na obiekcie mnie usłyszała. Obok nas przeszedł niemiecki sztab patrząc na nas ze zmieszaniem. Idioci z nas –pomyślałam, patrząc na śmiejącego się Kota.
-Cicha! –potrząsnął mną. –Idziesz? –zapytał, a ja w odpowiedzi pokręciłam głową na niezgodę.
-Nogi mi przymarzły. –westchnęłam obserwując uważnie twarz Maćka.
-Chodź. –powiedział podchodząc do mnie. Odwrócił się plecami do mnie po czym je poklepał.
-Ty chyba sobie żartujesz. –parsknęłam śmiechem. –Chyba ty nie chcesz, żebym ciebie zarwała. Kruczek by mnie zabił. –warknęłam.
-Nie przeżywaj tylko wskakuj. –spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Ostatni raz, kiedy wziął mnie na barana było kilka lat temu. Wracaliśmy wieczorną porą z sobotniej imprezy. Poślizgnęłam się na lodzie, w rezultacie czego złamałam korek od buta. Mój chłopak wziął mnie na barana. Wszystko byłoby okej gdyby nie to, że obydwoje się poślizgnęliśmy, ale to ja ucierpiałam najbardziej. Przez tydzień byłam skazana na leżenie w łóżku, gdyż stłukłam kostkę.
-Nie i już. –rzuciłam stanowczo.
-Jak chcesz. –uśmiechnął się cwanie. Po kilku sekundach trzymał już mnie na rękach.
-Maciek nie! –krzyknęłam wiercąc się w jego objęciach. –Ja się boję.
-Wezmę cię na plecy to nic ci się nie stanie, no chyba, że wolisz iść pieszo. –stwierdził patrząc się prosto w moje oczy.
-No dobra. –zeskoczyłam z niego po czym poklepałam jego plecy i już po chwili szliśmy w stronę windy.

[…]
-Maciek nie!
-Powtarzasz się dzisiaj. –zauważył ciągnąc mnie za rękę w stronę belki.
-Mam lęk wysokości i dobrze o tym wiesz. –rzuciłam tak szybko jak tylko potrafiłam.
Od dzieciństwa ten lęk mi towarzyszy, lecz dotąd nie odważyłam się go przełamać. Tak naprawdę to nigdy poważniej o tym nie pomyślałam. Przecież jest tyle sposób, a ja nadal się z tym męczę. Mogłam skoczyć na bange. Wejść na jakąś górę i spojrzeć w przepaść, choć już to zrobiłam nie raz i nie poskutkowała na tyle bym przestała się bać wysokości.
 -Zamkniesz oczy. Ja będę cię mocno trzymać za ręce i wejdziemy na belkę. –zaproponował ze spokojem, lecz we mnie nie było ani odrobiny stoickości. –Zaufaj mi. –powiedział obejmując mnie w pasie.
-Ja już tobie zaufałam. –uśmiechnęłam się do bruneta. Czułam w nim oparcie. Zawsze mogłam na niego liczyć, pomagał mi gdy tylko go potrzebowałam. Znam go nie od dziś, dlatego też zaufałam mu już kilka lat temu. Zawsze był przy mnie. –Ale uwierz, że to nie będzie proste. Z góry przepraszam cię za siniaki bądź też inne szpetne ślady na ciele.
-Wierzę w ciebie, że dasz radę. –złożył pocałunek na moim czole ignorując moje uwagi. Ten gest dodał mi otuchy przy czym zrozumiałam, że przy nim mogę zrobić wszystko. Mogę pokonać swój odwieczny lęk!
-No to jak, zaczynamy? –przytaknęłam głową po czym zamknęłam oczy.
-Tylko po woli proszę. –dodałam ze strachem, który góruje w mojej osobie. Bałam się jak nigdy dotąd i wiedziałam, że nie będzie to zbyt łatwe. 
Moje ciało całe się trzęsło. Byłam przerażona jak nigdy dotąd. Nadal do mnie nie dociera, że się na to zgodziłam. Jestem chyba idiotką, że teraz trzymam swojego chłopaka – skoczka i prowadzi mnie na belkę skąd widać wszystko. Skąd widać przepaść...
-Daleko jeszcze? –zapytałam, kiedy poczułam stopień, o który zahaczyłam nogą. Po chwili odczułam, że Maciek położył na mój bark swoją dłoń i gestem karze mi zejść w dół. Swoją dłonią wyczułam okrągły pręt, na który to po chwili usiadłam. Przez moje ciało przeszła fala chłodu spowodowana temperaturą belki.
-Możesz otworzyć oczy. –przeszedł mnie miły dreszcz słysząc szept Maćka obok  mojego ucha.
Powoli otworzyłam swoje powieki nadal ciężko oddychając. Nie wiedziałam gdzie spojrzeć, by się nie rozczarować. Patrzyłam na pięknie oświetlone miasto u podnóża gór. Na ośnieżony Tyrol, którego widok zapiera dech w piersi. Na gwieździste niebo. Było niesamowite. Ten widok jest godny takiego poświęcenia jakim jest przełamania strachu.
Pierwszy raz spotkałam się z czymś tak piękny. W dodatku z tak cudowną osobą jaką mam u swojego boku i teraz trzyma mnie mocno za dłoń co dodaje mi motywacji. Cieszę się, że jest przy mnie taka osoba jak Maciek. Pomaga mi w tak trudnych chwilach dla mnie. Sama mogę zrobić dużo, ale z nim jeszcze więcej.
-I jak? –zapytał się. Kątem oka dostrzegłam jego promienną twarz. Swój wzrok miał wbity w niebo. Obserwował uważnie niebieskie ciała, które z każdą chwilą świeciły jeszcze mocniej. Widok bezcenny.
-Teraz już wiem co widzicie zasiadając na belce. To jest coś pięknego. Te gwiazdy… -rozmarzyłam się przez chwilę. –Każdy ma te samo niebo i gwiazdy. Każdy widzi je tak samo piękne. –dodałam po chwili.
-Dałaś radę. –kąciki moich ust uniosły się do góry. Po chwili poczułam na swoich wargach jego delikatne usta. Delikatny pocałunek, a tak wiele znaczy.
-Kocham cię. –szepnęłam głaskając jego skronie kciukiem. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który uwielbiam.
-Ja też ciebie kocham. –po raz kolejny dzisiejszego dnia nasze usta złączyły się w pocałunku.
-Maciek. –zauważyłam wskazując na belkę, która to zaczęła się ruszać. –Chyba jest coś nie tak. Chodźmy stąd. –poprosiłam patrząc prosto w jego oczy.
-Dobrze. –zgodził się chwytając mnie za dłoń.
Po woli zaczęłam się przesuwać po belce w stronę stopni. Jedna noga. Później druga… zahaczyłam sznurówką o wystający bolec. Potknęłam się i upadłam.
-Maciek! –krzyknęłam. Próbowałam się podnieść, ale na nic. Ślizgałam się po lodzie.
-Nie ruszaj się. –poczułam na biodrach jego silne ręce. Próbował mi pomóc. Byłam przerażona tą sytuacją. Nie potrafiłam nie ruszać się.
-Maciek! –w moich oczach pojawiły się łzy, kiedy zobaczyłam dół skoczni.

-Tak, wejdź. –przepuściłam blondyna w drzwiach. –Nadal jestem zła na organizatorów. –prychnęłam pod nosem wchodząc w głąb pokoju. –Mogli się postarać o ten śnieg na piątek! Przez ich „nie chce mi się” muszę dzisiaj spędzić dodatkowe godziny na tym zimnie! –dodałam ze wściekłością opadając na krzesło. –To jest bez sensu. –westchnęłam głośno wymachując rękoma. –Bez sensu jak moje życie. –dopowiedziałam zakrywając twarz dłońmi.
-Widziałaś go? –zapytał po dłuższej chwili ciszy.
-Kogo masz na myśli? –odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie. W mojej głowie są dwa imiona męskie. Oby dwoje namieszali niemało w mojej głowie.
-Mam na myśli Maćka. –odparł siadając na łóżko.
-Tak. –rzuciłam krótko.
-Czyli mam go ochrzanić za to co ci powiedział, przez co teraz zachowujesz się jak idiotka, która nie wie co ze sobą zrobić? –wyciągnął z kieszeni spodni swój telefon. Moje oczy się rozszerzyły.
-Nie! –wrzasnęłam wstając na równe nogi. Niebieskooki zlustrował mnie od stóp po czubek głowy.
-Poczekaj Maryna. Nie rozumiem. –podrapał się po głowie i znów na mnie spojrzał. –Wczoraj ze sobą rozmawialiście, tak? Sama mi to powiedziałaś. –stwierdził zmieszany. –Co się stało, że miotasz piorunami? –zapytał się po dłuższej chwili namysłu.
-Wydaje mi się, że Maciek zawiesił broń, więc tutaj nie musisz się o nic martwić. –posłałam mu krzywy uśmiech. Pewnie w jego oczach było to bliższe grymasowi niż czemukolwiek innemu.
-Gregor… -westchnął kręcąc głową. –Jego też spotkałaś?
-Tak naprawdę to zakładałam, że osoba, która pukała 10 minut wcześniej do drzwi to Schlieri, a nie ty. –przyznałam z bólem. –Ale los mnie uwielbił, dlatego też przyszło zbawienie w postaci ciebie, a nie problemu. –parsknęłam.
-Ale to się spotkaliście, rozmawialiście, czy coś? –po raz kolejny zadał mi pytanie.
-Nie… na szczęście jeszcze go nie spotkałam w hotelu, ani nigdzie. Pewnie nawet nie wie, ze ja tutaj też jestem. A może zapomniał i mnie nie pamięta. –zauważyłam. Naprawdę bym chciała, żeby tak było choć wiem, że powinniśmy i tak porozmawiać o tym co się wydarzyło. –Pomimo tego myślę, że niebawem dojdzie do spotkania.

[Skarb]
-Świetne skoki Maciek! –słyszałem stłumione głosy. Nie wydaje mi się, żebym oddał dobre skoki. Zająłem dziś dopiero 46. miejsce… niestety o serii finałowej mogłem dziś sobie pomarzyć. 113m to nie jest wystarczająca odległość. Nie podoba mi się to.
-To dopiero początek sezonu. –podeszła do mnie kolejna  z fanek. –Mogę prosić o zdjęcie z tobą? –nie miałem serca odmówić pomimo tego, że już byłem wykończony. Widziałem ile szczęścia im sprawia zwykłe zdjęcie z idolem bądź autograf z dedykacją. Sam kiedyś cieszyłem się jak dziecko, kiedy to udało mi się zamienić kilka słów z Adamem Małyszem. Gratulowałem mu doskonałych skoków. Dziś jest na odwrót z czego jestem niesamowicie zadowolony i dumny.
Wziąłem do ręki telefon, który podała mi blondynka. Uśmiechnąłem się do obiektywu i zrobiłem kilka zdjęć.
-Dziękuję. –odparłem tak jak to miałem w zwyczaju oddając  dziewczynie jej smartfon.
Czasami myślę, że moje życie staje się rutyną. W weekend jestem poza domem na zawodach. Tam po każdym konkursie czekają mnie kibice, większą część stanowi jednak płeć żeńska. Rozdaję autografy, robię sobie z nimi zdjęcia i urządzam krótką pogawędkę. Nie da się uniknąć także wywiadów. Nie tylko polskie media są mną zainteresowane, ale także wiele innych, których nazw pewnie nie potrafię powtórzyć. W tygodniu jestem w domu, ale to nie jest tak do końca. Zazwyczaj codziennie mamy jakieś treningi, czy to na hali, czy na skoczni. Każda forma ćwiczeń przynosi efekty. Tak naprawdę rzadko, kiedy mam wolny dzień, by pobyć z rodziną i przyjaciółmi. Kiedy znów zbliża się piątek wyjeżdżam na zawody… tak to jest rutyna.
W poprzednim sezonie miałem do kogo wracać. Rodzice, Kuba oraz Maryna… jutro po raz pierwszy od kilku lat wrócę po konkursie do swojego rodzinnego domu. W naszym wspólnym mieszkaniu już nie mam co szukać.
Mam nadzieję, że uda mi się z nią dzisiaj porozmawiać. Wczoraj podczas naszej wieczornej rozmowy poczułem nadzieję. Tak, czułem, że ona tęskni. Uśmiechnęła się do mnie po kilku miesiącach, a wtedy to płakała przeze mnie. Wina też leży po mojej stronie zbyłem ją kilka dni temu. Kiedy to byłem w mieszkaniu po swoje rzeczy. Będąc tam zauważyłem kilka rzeczy, to mnie zabolało. Na białej komodzie były ustawione nasze wspólne zdjęcia. Nie obległ ich kurz. Dba o ich porządek. Zdziwiło mnie to, że przez 8 miesięcy nic z tym nie zrobiła, nie wyrzuciła ich tylko je tam trzyma.
Dałem jej do zrozumienia, że to już koniec. Nie ma ona co u mnie szukać. Powiedziałem ostatnie słowo. Zabolało ją to, kiedy to usłyszała. Widziałem w jej oczach strach i panikę. Straciłem ją… ale wczoraj zrobiłem coś czego nikt, by się nie spodziewał. Zaproponowałem jej pomoc, a ona mnie nie zignorowała.
Nadal mam to siebie pretensje, że tak ją potraktowałem u nas w mieszkaniu… wróć, to już nie jest nasze mieszkanie. Jestem jej winny przeprosiny za to co jej powiedziałem:

"-Spotkamy się jeszcze na kawie, jak przyjaciele? –zapytała patrząc na mnie smutnym wzrokiem.
-Nie. –rzuciłem krótko wstając z fotela. Zakryła swoje oczy dłonią. Otrząsnęła się i ponownie skupiła na mnie swój wzrok.  –Nie jesteśmy przyjaciółmi. –spojrzała na mnie z zakłopotaniem. –Zdradziłaś mnie! –warknąłem wychodząc z mieszkania zatrzaskując za sobą drzwi."

[…]
-Widziałeś gdzieś może Marynę? –zapytałem blondyna, który to szedł korytarzem w przeciwną mi stronę.
-Rozmawiałem z nią rano. –odparł. –Po konkursie robiła zdjęcia. Przeprowadzała wywiady. –dodał po chwili. –Pewnie teraz też pracuje. Nie wiem, zapytaj się kogoś może akurat trawisz na kogoś kto coś wie.
-Dzięki. –uśmiechnąłem się lekko do przyjaciela.
-Poczekaj. –chwycił mnie za rękę. Spojrzałem na niego z zakłopotaniem. –Co jest? –zapytał.
-Muszę z nią porozmawiać. –powiedziałem. Muszę z nią porozmawiać o nas.-pomyślałem.
-Wiem na jaki temat zeszła wasza rozmowa. –zaskoczył mnie swoimi słowami. Wiem, że z nią rozmawiał. Wiem, że są ze sobą blisko, ale i tak to mnie zdziwiło.
-Sam nie wiem dlaczego to powiedziałem… poczułem coś.
-Ona nadal cię kocha Maciek. –zauważył niebieskooki. Tak, ja to wiem i czuję. –Wczoraj dałeś jej nadzieję. Już nie jesteście wrogami, ale nadal stawia przy tobie znak zapytania. –dodał. Patrząc w jego oczy widzę, że mówi prawdę, nie wyczuwam żadnego kłamstwa. –Jeśli chcesz ją odzyskać bądź delikatny. Nie naciskaj na nią. Ona potrzebuje wsparcia, kiedy Gregor jest za rogiem. Ona łudzi się, że on jej nie pamięta, ale słyszałem jak chłopacy z jego kadry mówili coś o tym. On ją pamięta i czuje się podle choć i tak tego nikomu nie powie. Nie ufaj sarkastycznej buźce pana Schlierenzauera.
-Dziękuję. –po usłyszeniu tych słów nie miałem ochoty już się uśmiechać. Było mi jej żal. Jak mogłem być taki głupi i zostawić ją z tym wszystkim.
-Pamiętaj moje słowa. –uśmiechnął się do mnie słabo po czym poszedł do windy. Wcisnął guzik i jeszcze raz spojrzał się na mnie i posłał mi uśmiech.
Nigdy bym nie pomyślał, że taka osoba jak Dawid może być przyjacielem moim jak i Cichej. Był przy nas tak naprawdę od początku. Można go nazwać „Przyjacielem naszego związku”. Jestem mu cholernie wdzięczny za te 8 miesięcy i o wiele, wiele więcej. Wspierał ją, kiedy to ja stchórzyłem i ją zostawiłem. Zraniłem ją i jestem tego świadomy.
-Oj przepraszam. –odezwała się ofiara zderzenia.
-To ja przepraszam byłem zamyślony. –podrapałem się po głowie unosząc przy tym wzrok. Moim oczom ukazał się szatyn. Zamurowało mnie. Nie widziałem co mam mówić. Stwierdziłem, że najbezpieczniejszym wyjściem będzie pominięcie tamtego wydarzenia. –O Gregor. –udałem zaskoczonego. –Świetne skoki. –pochwaliłem Austriaka.
-Dziękuję. –jak zwykle wysoka samoocena. –Ty też dobrze skoczyłeś. –miałem ochotę parsknąć, lecz tego nie uczyniłem. Za to lekko się uśmiechnąłem i rzekłem:
-Powodzenia na następnym konkursie i jeszcze raz przepraszam. –zaśmiałem się na wspomnienie sytuacji z przed chwili.
-Nic nie szkodzi. –rzekł po czym ruszył dalej.
Chciało mi się śmiać, ale szybko mi to przeszło. W mojej głowie pojawił się mętlik. Dawid mówił, że Schlieri nadal ją pamięta i to co się wydarzyło. Może naprawdę tak nie jest. Rozmawiał ze mną normalnie. A przecież chyba nie tak się rozmawia z byłym chłopakiem dziewczyny, z którą się przespałeś i to przez ciebie ten związek się rozpadł. Dobra STOP. Nie chcę o nim na razie myśleć.

[…]
Wyciągnąłem z kieszeni swój telefon. Wchodząc w spis połączeń jeszcze raz się upewniłem, czy czasem nikt do mnie nie próbował się dodzwonić. Nadal cisza od kilku godzin. Odszukałem numer Maryny i rozpocząłem połączenie. Jeden sygnał. Drugi sygnał. Trzeci… i kolejne. Po raz piąty w dzisiejszym dniu nie odebrała telefonu.
Wstałem szybko ze swojego łóżka. Założyłem na siebie szarą bluzę. Odnalazłem w papierach odpowiednią kartkę i rzuciłem na nią okiem. Była to rozpiska pokoi, w którym kto znajduje się z naszego sztabu. Odnalazłem wzrokiem odpowiednią rubrykę:
„Maryna Jemielewska – media. Pokój 125”
Wziąłem jeszcze komórkę i wyszedłem z pokoju. Zakluczyłem drzwi i udałem się korytarzem w stronę schodów uważając, że windą zajmie mi więcej czasu.
Ze schodów skierowałem się w prawą stronę. Minąłem już kilkanaście pokoi, lecz nadal nie znalazłem tego odpowiedniego. W końcu na jednych z drzwi przy oknie dostrzegłem tak długo szukany numer.
Zapukałem do nich. Nogi miałem jak z waty. Nie wiedziałem, czy ona tam w ogóle jest. Chciałem ją zobaczyć jak najszybciej i wiedzieć, że nic jej nie jest, a telefon po prostu znowu zgubiła. Cała Cicha. –uśmiechnąłem się pod nosem wspominając sytuację sprzed kilku dni.
-O cześć. –przywitała się spokojnie.
-Całe szczęście. –przytuliłem ją do siebie ciesząc się, że jest cała i zdrowa.
-Coś się stało? –zapytała, kiedy wyswobodziłem ją ze swoich ramion.
-Nie odbierasz telefonu. Wszyscy się o ciebie martwili. Zginęłaś po powrocie do hotelu. –odparłem dalej nie wiedząc co się stało. –W ogóle gdzie ty masz dziewczyno telefon? –zadałem jej pytanie. Widziałem jak przez jej twarz przebiega cień.
-Wejdź. –wpuściła mnie do swojego pokoju.
-Powiesz mi co się stało? Widzę, że coś jest nie tak. –stanąłem przy oknie. Usiadła na łóżku i poklepała dłonią miejsce obok siebie.
-Siadaj. –powiedziała, kiedy zauważyła, że nadal stoję w tym samym miejscu.
-Jeśli nie chcesz to nie mów. –odparłem siadając ramię w ramię z brunetką.
-Myślałam, że to będzie prostsze. –przyznała. Uniosłem wzrok na poziom jej oczu. Były zaszklone. –Mogę się do ciebie przytulić? –zapytała zachrypniętym głosem. Nie odpowiedziałem jej nic tylko przyciągnąłem ją do siebie.
-Będzie dobrze. –pogłaskałem ją po głowie. Słyszałem jak szlocha.
-Wolałabym być w domu. –ledwo usłyszałem co powiedziała. –Będąc tutaj wiem kto stoi za drzwiami, za ścianą. Boję się, że mogę na niego wpaść. –dodała opuszczając moje ramiona. Nogi położyła na pościeli i już po chwili jej głowa spoczywała na moich kolanach. Tak jak kiedyś.
-Wpadłem dziś na niego i to dosłownie. –stwierdziłem, że nie powinien ją okłamywać zwłaszcza teraz, kiedy to mi ujawnia swoje problemy. –Nie martw się. –założyłem kosmyk jej włosów za ucho. –Gratulował mi skoków i nic więcej. Zachowywał się normalnie. –zaspokoiłem jej myśli.
-Cały czas się obawiam dnia, w którym to będę zmuszona do spotkania z nim. Muszę z nim porozmawiać, ale strach mnie zżera. Nie radzę sobie z tym. Cieszę się, że już jutro będę w domu i strach minie, ale tylko na kilka dni… za tydzień kolejne konkursy. I tak będzie przez cały sezon, aż w końcu jakimś cudem się spotkamy, a ja będę się go bać. –stwierdziła tępo wpatrując się w sufit. –Nie wiem jak długo jeszcze tak dam radę. Ja się nawet boję tutaj być. –westchnęła głośno.
-Nie martw się cały czas Gregorem…
-Proszę. Nie wymawiaj jego imienia, proszę. –poprosiła spoglądając mi w oczy. Przytaknąłem w odpowiedzi. –Nie chcę już o nim dziś rozmawiać, ani myśleć. –postanowiła po dłuższej chwili.
-Dobrze. –zaakceptowałem jej zdanie.
-Porozmawiajmy o nas Maciek. –powiedziała ze spokojem, który rzadko jej towarzyszył. Zwykle była pełna energii, wybuchowa i nieprzewidywalna.
-Chciałem ciebie przeprosić, naprawdę nie…
-Za co? –przerwała mi w pół zdania.
-Nie powinienem tak na ciebie krzyczeć. To nie twoja wina. Zaniedbałem ciebie.
-Maciek, nie. –przeczyła kręcąc głową. –Nie mów tak.
-Nigdy sobie nie wybaczę tego, że zostawiłem ciebie samą w tamtej kawiarni i już się nie odezwałem. –poczułem ciepło na dłoni. Chwyciła moją rękę i przyciągnęła ją sobie do twarzy.
-Ale ja tobie to wybaczyłam. –uśmiechnęła się nieśmiało po czym znów się wtuliła w moje ciało. –Cieszę się, że znów cię mam przy sobie. –wyszeptała w mój tors. Przez moje ciało przeszedł znajomy dreszcz.
Siedzieliśmy w swoich objęciach już dłuższy czas. Żadnych słów. Taka bliskość nam wystarcza. Wybaczyła mi… ale ja nadal tego nie potrafię uczynić ze sobą. Nie jestem na tyle odważny, by wybaczyć te błędy sobie. Chcę być z nią. Ona ze mną. Ale czy miłość nam to wybaczy?



________________________
Cześć i czołem!
Właśnie oglądam skoki w Wiśle, ale obiecałam sobie dzisiaj, że dam radę napisać rozdział i go opublikować. No i dałam radę! Może nie zmieściła się w wytyczonym czasie, ale jest!
Życzę wszystkim miłych zawodów jak i weekendu ;) A za tydzień zawody w Zakopanem, na które się wybieram kolejny rok z rzędu. 
Zostawiam was już z tym rozdziałem. Mam nadzieję, że się podoba.

Pozdrawiam, Alutka :*

P.S. Cieszę się niezmiernie, kiedy widzę zasiadającego Gregora na belce. Mam nadzieję, że numer 7. przyniesie mu szczęście.