sobota, 14 stycznia 2017

Szansa 5

[Cicha]
Umyta i ubrana stanęłam przed lustrem stwierdzając, iż wyglądam jak trup. Kolejną noc źle spałam o ile w ogóle można to nazwać snem. Każdy włos na mojej głowie ułożony był pod innym kątem, każdy z nich żył własnym życiem, a do tego ten cholerny ból głowy. Patrząc na moje oczy można stwierdzić co działo się dzisiejszej nocy. Pomimo tego, że je obmyłam nadal widać zaczerwienia. W ciągu nocy nie mogłam zasnąć. Wspomnienia wywoływały płacz u mojej osoby. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, choć z drugiej strony miałam ochotę pójść zapukać do pokoju Maćka i wtulić się w niego. Wczoraj zrozumiałam, że nie jestem mu obojętna i on nadal coś do mnie czuje. Wiem to.
22 listopada 2015r. –westchnęłam patrząc na kalendarz leżący na stoliku. No tak… ostatni dzień zmagań na Vogtland Arena. „12:30 kwalifikacje, 15:00 konkurs indywidualny.” Bezsilnie rzuciłam się na łóżko stojące obok okna. Moje ręce bezwładnie opadły wzdłuż mojego ciała. Stwierdzam, iż nie mam najmniejszej ochoty iść dzisiaj na tą skocznię. Wolałabym już być w domu i mieć ten dzisiejszy dzień za sobą. I tutaj wcale już nie chodzi o Maćka. Myślę, że sytuacja między nami nieco się rozluźniła poprzez wczorajszą krótką, a zarazem niezręczną rozmowę. Zaproponował mi pomoc w walce z… No właśnie w walce z tym, którego to wolałabym unikać i nie mieć z nim nic wspólnego, lecz stało się. To co się stało się nie odstanie.
-Ja chcę tu zostać! –wydarłam się na cały pokój waląc pięściami w pościel. Czułam się podle i niedobrze z tym, co zrobiłam. Nadal mam pretensję oto do samej siebie.
Po pomieszczeniu rozległo się głośnie pukanie do drzwi. Jestem beznadziejna –stwierdziłam wygramolając się z łoża w ślimaczym tempie. Na stopy założyłam grube wełniane skarpety, uszyte przez babcię… dostałam te skarpety dobre 10. lat temu we ferie, kiedy to razem z braćmi Kot byłam na feriach u ich babki. Pamiętam to, jakby miało to miejsce kilka lat temu, a nie kilkanaście.
Podchodząc do drzwi nie wiedziałam kogo mogę za nimi spotkać. Mógł to być trener, który przyszedł mi powiedzieć, że nie muszę brać udziału w dzisiejszych zawodach. Trzeba jeszcze przyjąć najgorszą z możliwych wersji. Czyli idol austriackich fanek skoków, które to piszczą, kiedy tylko pojawia się on na belce. Na szczycie skoczni, skąd widać wszystko co znajduje się na dole. W ułamku sekundy w mojej głowie pojawia się sceneria zimowego miasta ze szczytu góry, dokładniej skoczni Bergisel. Był to Innsbruck… wtedy to pierwszy raz znalazłam się na belce, a zarazem był to ostatni raz.

04.01.2012r.
Stałam u podnóża obiektu sportowego i patrzyłam z fascynacją na zachodzące słońce. Niebo było różowe i pogodne bez żadnej chmury. Nie pozostawało mi nic innego jak włączyć aparat, który był zawieszony na mojej szyi i zrobić serię zdjęć temu pięknemu widokowi. Po raz pierwszy jestem w tej miejscowości, a zarazem jest to pierwszy „Turniej Czterech Skoczni” na jakim mam okazję być.
-I jak wrażenia? –podbiegł do mnie uśmiechnięty brunet.
-Zimno. –mruknęłam wtulając się w niego. Po kilku godzinach stania na tym zimnie nie dziwne, że nie czuję palców pomimo tego, że na moich dłoniach znajdują się grube rękawiczki.
-Mam propozycję nie do odrzucenia. –zaczął tajemniczo. –Chodź, wjedziemy na górę to coś ci pokażę. –chwycił mnie za dłoń i już szedł choć ja nadal stałam w miejscu. –Co jest? –odwrócił się w moją stronę śmiejąc się cicho.
-No zimno mi! –krzyknęłam do niego tak głośno, że pewnie większość osób znajdujących się na obiekcie mnie usłyszała. Obok nas przeszedł niemiecki sztab patrząc na nas ze zmieszaniem. Idioci z nas –pomyślałam, patrząc na śmiejącego się Kota.
-Cicha! –potrząsnął mną. –Idziesz? –zapytał, a ja w odpowiedzi pokręciłam głową na niezgodę.
-Nogi mi przymarzły. –westchnęłam obserwując uważnie twarz Maćka.
-Chodź. –powiedział podchodząc do mnie. Odwrócił się plecami do mnie po czym je poklepał.
-Ty chyba sobie żartujesz. –parsknęłam śmiechem. –Chyba ty nie chcesz, żebym ciebie zarwała. Kruczek by mnie zabił. –warknęłam.
-Nie przeżywaj tylko wskakuj. –spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Ostatni raz, kiedy wziął mnie na barana było kilka lat temu. Wracaliśmy wieczorną porą z sobotniej imprezy. Poślizgnęłam się na lodzie, w rezultacie czego złamałam korek od buta. Mój chłopak wziął mnie na barana. Wszystko byłoby okej gdyby nie to, że obydwoje się poślizgnęliśmy, ale to ja ucierpiałam najbardziej. Przez tydzień byłam skazana na leżenie w łóżku, gdyż stłukłam kostkę.
-Nie i już. –rzuciłam stanowczo.
-Jak chcesz. –uśmiechnął się cwanie. Po kilku sekundach trzymał już mnie na rękach.
-Maciek nie! –krzyknęłam wiercąc się w jego objęciach. –Ja się boję.
-Wezmę cię na plecy to nic ci się nie stanie, no chyba, że wolisz iść pieszo. –stwierdził patrząc się prosto w moje oczy.
-No dobra. –zeskoczyłam z niego po czym poklepałam jego plecy i już po chwili szliśmy w stronę windy.

[…]
-Maciek nie!
-Powtarzasz się dzisiaj. –zauważył ciągnąc mnie za rękę w stronę belki.
-Mam lęk wysokości i dobrze o tym wiesz. –rzuciłam tak szybko jak tylko potrafiłam.
Od dzieciństwa ten lęk mi towarzyszy, lecz dotąd nie odważyłam się go przełamać. Tak naprawdę to nigdy poważniej o tym nie pomyślałam. Przecież jest tyle sposób, a ja nadal się z tym męczę. Mogłam skoczyć na bange. Wejść na jakąś górę i spojrzeć w przepaść, choć już to zrobiłam nie raz i nie poskutkowała na tyle bym przestała się bać wysokości.
 -Zamkniesz oczy. Ja będę cię mocno trzymać za ręce i wejdziemy na belkę. –zaproponował ze spokojem, lecz we mnie nie było ani odrobiny stoickości. –Zaufaj mi. –powiedział obejmując mnie w pasie.
-Ja już tobie zaufałam. –uśmiechnęłam się do bruneta. Czułam w nim oparcie. Zawsze mogłam na niego liczyć, pomagał mi gdy tylko go potrzebowałam. Znam go nie od dziś, dlatego też zaufałam mu już kilka lat temu. Zawsze był przy mnie. –Ale uwierz, że to nie będzie proste. Z góry przepraszam cię za siniaki bądź też inne szpetne ślady na ciele.
-Wierzę w ciebie, że dasz radę. –złożył pocałunek na moim czole ignorując moje uwagi. Ten gest dodał mi otuchy przy czym zrozumiałam, że przy nim mogę zrobić wszystko. Mogę pokonać swój odwieczny lęk!
-No to jak, zaczynamy? –przytaknęłam głową po czym zamknęłam oczy.
-Tylko po woli proszę. –dodałam ze strachem, który góruje w mojej osobie. Bałam się jak nigdy dotąd i wiedziałam, że nie będzie to zbyt łatwe. 
Moje ciało całe się trzęsło. Byłam przerażona jak nigdy dotąd. Nadal do mnie nie dociera, że się na to zgodziłam. Jestem chyba idiotką, że teraz trzymam swojego chłopaka – skoczka i prowadzi mnie na belkę skąd widać wszystko. Skąd widać przepaść...
-Daleko jeszcze? –zapytałam, kiedy poczułam stopień, o który zahaczyłam nogą. Po chwili odczułam, że Maciek położył na mój bark swoją dłoń i gestem karze mi zejść w dół. Swoją dłonią wyczułam okrągły pręt, na który to po chwili usiadłam. Przez moje ciało przeszła fala chłodu spowodowana temperaturą belki.
-Możesz otworzyć oczy. –przeszedł mnie miły dreszcz słysząc szept Maćka obok  mojego ucha.
Powoli otworzyłam swoje powieki nadal ciężko oddychając. Nie wiedziałam gdzie spojrzeć, by się nie rozczarować. Patrzyłam na pięknie oświetlone miasto u podnóża gór. Na ośnieżony Tyrol, którego widok zapiera dech w piersi. Na gwieździste niebo. Było niesamowite. Ten widok jest godny takiego poświęcenia jakim jest przełamania strachu.
Pierwszy raz spotkałam się z czymś tak piękny. W dodatku z tak cudowną osobą jaką mam u swojego boku i teraz trzyma mnie mocno za dłoń co dodaje mi motywacji. Cieszę się, że jest przy mnie taka osoba jak Maciek. Pomaga mi w tak trudnych chwilach dla mnie. Sama mogę zrobić dużo, ale z nim jeszcze więcej.
-I jak? –zapytał się. Kątem oka dostrzegłam jego promienną twarz. Swój wzrok miał wbity w niebo. Obserwował uważnie niebieskie ciała, które z każdą chwilą świeciły jeszcze mocniej. Widok bezcenny.
-Teraz już wiem co widzicie zasiadając na belce. To jest coś pięknego. Te gwiazdy… -rozmarzyłam się przez chwilę. –Każdy ma te samo niebo i gwiazdy. Każdy widzi je tak samo piękne. –dodałam po chwili.
-Dałaś radę. –kąciki moich ust uniosły się do góry. Po chwili poczułam na swoich wargach jego delikatne usta. Delikatny pocałunek, a tak wiele znaczy.
-Kocham cię. –szepnęłam głaskając jego skronie kciukiem. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który uwielbiam.
-Ja też ciebie kocham. –po raz kolejny dzisiejszego dnia nasze usta złączyły się w pocałunku.
-Maciek. –zauważyłam wskazując na belkę, która to zaczęła się ruszać. –Chyba jest coś nie tak. Chodźmy stąd. –poprosiłam patrząc prosto w jego oczy.
-Dobrze. –zgodził się chwytając mnie za dłoń.
Po woli zaczęłam się przesuwać po belce w stronę stopni. Jedna noga. Później druga… zahaczyłam sznurówką o wystający bolec. Potknęłam się i upadłam.
-Maciek! –krzyknęłam. Próbowałam się podnieść, ale na nic. Ślizgałam się po lodzie.
-Nie ruszaj się. –poczułam na biodrach jego silne ręce. Próbował mi pomóc. Byłam przerażona tą sytuacją. Nie potrafiłam nie ruszać się.
-Maciek! –w moich oczach pojawiły się łzy, kiedy zobaczyłam dół skoczni.

-Tak, wejdź. –przepuściłam blondyna w drzwiach. –Nadal jestem zła na organizatorów. –prychnęłam pod nosem wchodząc w głąb pokoju. –Mogli się postarać o ten śnieg na piątek! Przez ich „nie chce mi się” muszę dzisiaj spędzić dodatkowe godziny na tym zimnie! –dodałam ze wściekłością opadając na krzesło. –To jest bez sensu. –westchnęłam głośno wymachując rękoma. –Bez sensu jak moje życie. –dopowiedziałam zakrywając twarz dłońmi.
-Widziałaś go? –zapytał po dłuższej chwili ciszy.
-Kogo masz na myśli? –odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie. W mojej głowie są dwa imiona męskie. Oby dwoje namieszali niemało w mojej głowie.
-Mam na myśli Maćka. –odparł siadając na łóżko.
-Tak. –rzuciłam krótko.
-Czyli mam go ochrzanić za to co ci powiedział, przez co teraz zachowujesz się jak idiotka, która nie wie co ze sobą zrobić? –wyciągnął z kieszeni spodni swój telefon. Moje oczy się rozszerzyły.
-Nie! –wrzasnęłam wstając na równe nogi. Niebieskooki zlustrował mnie od stóp po czubek głowy.
-Poczekaj Maryna. Nie rozumiem. –podrapał się po głowie i znów na mnie spojrzał. –Wczoraj ze sobą rozmawialiście, tak? Sama mi to powiedziałaś. –stwierdził zmieszany. –Co się stało, że miotasz piorunami? –zapytał się po dłuższej chwili namysłu.
-Wydaje mi się, że Maciek zawiesił broń, więc tutaj nie musisz się o nic martwić. –posłałam mu krzywy uśmiech. Pewnie w jego oczach było to bliższe grymasowi niż czemukolwiek innemu.
-Gregor… -westchnął kręcąc głową. –Jego też spotkałaś?
-Tak naprawdę to zakładałam, że osoba, która pukała 10 minut wcześniej do drzwi to Schlieri, a nie ty. –przyznałam z bólem. –Ale los mnie uwielbił, dlatego też przyszło zbawienie w postaci ciebie, a nie problemu. –parsknęłam.
-Ale to się spotkaliście, rozmawialiście, czy coś? –po raz kolejny zadał mi pytanie.
-Nie… na szczęście jeszcze go nie spotkałam w hotelu, ani nigdzie. Pewnie nawet nie wie, ze ja tutaj też jestem. A może zapomniał i mnie nie pamięta. –zauważyłam. Naprawdę bym chciała, żeby tak było choć wiem, że powinniśmy i tak porozmawiać o tym co się wydarzyło. –Pomimo tego myślę, że niebawem dojdzie do spotkania.

[Skarb]
-Świetne skoki Maciek! –słyszałem stłumione głosy. Nie wydaje mi się, żebym oddał dobre skoki. Zająłem dziś dopiero 46. miejsce… niestety o serii finałowej mogłem dziś sobie pomarzyć. 113m to nie jest wystarczająca odległość. Nie podoba mi się to.
-To dopiero początek sezonu. –podeszła do mnie kolejna  z fanek. –Mogę prosić o zdjęcie z tobą? –nie miałem serca odmówić pomimo tego, że już byłem wykończony. Widziałem ile szczęścia im sprawia zwykłe zdjęcie z idolem bądź autograf z dedykacją. Sam kiedyś cieszyłem się jak dziecko, kiedy to udało mi się zamienić kilka słów z Adamem Małyszem. Gratulowałem mu doskonałych skoków. Dziś jest na odwrót z czego jestem niesamowicie zadowolony i dumny.
Wziąłem do ręki telefon, który podała mi blondynka. Uśmiechnąłem się do obiektywu i zrobiłem kilka zdjęć.
-Dziękuję. –odparłem tak jak to miałem w zwyczaju oddając  dziewczynie jej smartfon.
Czasami myślę, że moje życie staje się rutyną. W weekend jestem poza domem na zawodach. Tam po każdym konkursie czekają mnie kibice, większą część stanowi jednak płeć żeńska. Rozdaję autografy, robię sobie z nimi zdjęcia i urządzam krótką pogawędkę. Nie da się uniknąć także wywiadów. Nie tylko polskie media są mną zainteresowane, ale także wiele innych, których nazw pewnie nie potrafię powtórzyć. W tygodniu jestem w domu, ale to nie jest tak do końca. Zazwyczaj codziennie mamy jakieś treningi, czy to na hali, czy na skoczni. Każda forma ćwiczeń przynosi efekty. Tak naprawdę rzadko, kiedy mam wolny dzień, by pobyć z rodziną i przyjaciółmi. Kiedy znów zbliża się piątek wyjeżdżam na zawody… tak to jest rutyna.
W poprzednim sezonie miałem do kogo wracać. Rodzice, Kuba oraz Maryna… jutro po raz pierwszy od kilku lat wrócę po konkursie do swojego rodzinnego domu. W naszym wspólnym mieszkaniu już nie mam co szukać.
Mam nadzieję, że uda mi się z nią dzisiaj porozmawiać. Wczoraj podczas naszej wieczornej rozmowy poczułem nadzieję. Tak, czułem, że ona tęskni. Uśmiechnęła się do mnie po kilku miesiącach, a wtedy to płakała przeze mnie. Wina też leży po mojej stronie zbyłem ją kilka dni temu. Kiedy to byłem w mieszkaniu po swoje rzeczy. Będąc tam zauważyłem kilka rzeczy, to mnie zabolało. Na białej komodzie były ustawione nasze wspólne zdjęcia. Nie obległ ich kurz. Dba o ich porządek. Zdziwiło mnie to, że przez 8 miesięcy nic z tym nie zrobiła, nie wyrzuciła ich tylko je tam trzyma.
Dałem jej do zrozumienia, że to już koniec. Nie ma ona co u mnie szukać. Powiedziałem ostatnie słowo. Zabolało ją to, kiedy to usłyszała. Widziałem w jej oczach strach i panikę. Straciłem ją… ale wczoraj zrobiłem coś czego nikt, by się nie spodziewał. Zaproponowałem jej pomoc, a ona mnie nie zignorowała.
Nadal mam to siebie pretensje, że tak ją potraktowałem u nas w mieszkaniu… wróć, to już nie jest nasze mieszkanie. Jestem jej winny przeprosiny za to co jej powiedziałem:

"-Spotkamy się jeszcze na kawie, jak przyjaciele? –zapytała patrząc na mnie smutnym wzrokiem.
-Nie. –rzuciłem krótko wstając z fotela. Zakryła swoje oczy dłonią. Otrząsnęła się i ponownie skupiła na mnie swój wzrok.  –Nie jesteśmy przyjaciółmi. –spojrzała na mnie z zakłopotaniem. –Zdradziłaś mnie! –warknąłem wychodząc z mieszkania zatrzaskując za sobą drzwi."

[…]
-Widziałeś gdzieś może Marynę? –zapytałem blondyna, który to szedł korytarzem w przeciwną mi stronę.
-Rozmawiałem z nią rano. –odparł. –Po konkursie robiła zdjęcia. Przeprowadzała wywiady. –dodał po chwili. –Pewnie teraz też pracuje. Nie wiem, zapytaj się kogoś może akurat trawisz na kogoś kto coś wie.
-Dzięki. –uśmiechnąłem się lekko do przyjaciela.
-Poczekaj. –chwycił mnie za rękę. Spojrzałem na niego z zakłopotaniem. –Co jest? –zapytał.
-Muszę z nią porozmawiać. –powiedziałem. Muszę z nią porozmawiać o nas.-pomyślałem.
-Wiem na jaki temat zeszła wasza rozmowa. –zaskoczył mnie swoimi słowami. Wiem, że z nią rozmawiał. Wiem, że są ze sobą blisko, ale i tak to mnie zdziwiło.
-Sam nie wiem dlaczego to powiedziałem… poczułem coś.
-Ona nadal cię kocha Maciek. –zauważył niebieskooki. Tak, ja to wiem i czuję. –Wczoraj dałeś jej nadzieję. Już nie jesteście wrogami, ale nadal stawia przy tobie znak zapytania. –dodał. Patrząc w jego oczy widzę, że mówi prawdę, nie wyczuwam żadnego kłamstwa. –Jeśli chcesz ją odzyskać bądź delikatny. Nie naciskaj na nią. Ona potrzebuje wsparcia, kiedy Gregor jest za rogiem. Ona łudzi się, że on jej nie pamięta, ale słyszałem jak chłopacy z jego kadry mówili coś o tym. On ją pamięta i czuje się podle choć i tak tego nikomu nie powie. Nie ufaj sarkastycznej buźce pana Schlierenzauera.
-Dziękuję. –po usłyszeniu tych słów nie miałem ochoty już się uśmiechać. Było mi jej żal. Jak mogłem być taki głupi i zostawić ją z tym wszystkim.
-Pamiętaj moje słowa. –uśmiechnął się do mnie słabo po czym poszedł do windy. Wcisnął guzik i jeszcze raz spojrzał się na mnie i posłał mi uśmiech.
Nigdy bym nie pomyślał, że taka osoba jak Dawid może być przyjacielem moim jak i Cichej. Był przy nas tak naprawdę od początku. Można go nazwać „Przyjacielem naszego związku”. Jestem mu cholernie wdzięczny za te 8 miesięcy i o wiele, wiele więcej. Wspierał ją, kiedy to ja stchórzyłem i ją zostawiłem. Zraniłem ją i jestem tego świadomy.
-Oj przepraszam. –odezwała się ofiara zderzenia.
-To ja przepraszam byłem zamyślony. –podrapałem się po głowie unosząc przy tym wzrok. Moim oczom ukazał się szatyn. Zamurowało mnie. Nie widziałem co mam mówić. Stwierdziłem, że najbezpieczniejszym wyjściem będzie pominięcie tamtego wydarzenia. –O Gregor. –udałem zaskoczonego. –Świetne skoki. –pochwaliłem Austriaka.
-Dziękuję. –jak zwykle wysoka samoocena. –Ty też dobrze skoczyłeś. –miałem ochotę parsknąć, lecz tego nie uczyniłem. Za to lekko się uśmiechnąłem i rzekłem:
-Powodzenia na następnym konkursie i jeszcze raz przepraszam. –zaśmiałem się na wspomnienie sytuacji z przed chwili.
-Nic nie szkodzi. –rzekł po czym ruszył dalej.
Chciało mi się śmiać, ale szybko mi to przeszło. W mojej głowie pojawił się mętlik. Dawid mówił, że Schlieri nadal ją pamięta i to co się wydarzyło. Może naprawdę tak nie jest. Rozmawiał ze mną normalnie. A przecież chyba nie tak się rozmawia z byłym chłopakiem dziewczyny, z którą się przespałeś i to przez ciebie ten związek się rozpadł. Dobra STOP. Nie chcę o nim na razie myśleć.

[…]
Wyciągnąłem z kieszeni swój telefon. Wchodząc w spis połączeń jeszcze raz się upewniłem, czy czasem nikt do mnie nie próbował się dodzwonić. Nadal cisza od kilku godzin. Odszukałem numer Maryny i rozpocząłem połączenie. Jeden sygnał. Drugi sygnał. Trzeci… i kolejne. Po raz piąty w dzisiejszym dniu nie odebrała telefonu.
Wstałem szybko ze swojego łóżka. Założyłem na siebie szarą bluzę. Odnalazłem w papierach odpowiednią kartkę i rzuciłem na nią okiem. Była to rozpiska pokoi, w którym kto znajduje się z naszego sztabu. Odnalazłem wzrokiem odpowiednią rubrykę:
„Maryna Jemielewska – media. Pokój 125”
Wziąłem jeszcze komórkę i wyszedłem z pokoju. Zakluczyłem drzwi i udałem się korytarzem w stronę schodów uważając, że windą zajmie mi więcej czasu.
Ze schodów skierowałem się w prawą stronę. Minąłem już kilkanaście pokoi, lecz nadal nie znalazłem tego odpowiedniego. W końcu na jednych z drzwi przy oknie dostrzegłem tak długo szukany numer.
Zapukałem do nich. Nogi miałem jak z waty. Nie wiedziałem, czy ona tam w ogóle jest. Chciałem ją zobaczyć jak najszybciej i wiedzieć, że nic jej nie jest, a telefon po prostu znowu zgubiła. Cała Cicha. –uśmiechnąłem się pod nosem wspominając sytuację sprzed kilku dni.
-O cześć. –przywitała się spokojnie.
-Całe szczęście. –przytuliłem ją do siebie ciesząc się, że jest cała i zdrowa.
-Coś się stało? –zapytała, kiedy wyswobodziłem ją ze swoich ramion.
-Nie odbierasz telefonu. Wszyscy się o ciebie martwili. Zginęłaś po powrocie do hotelu. –odparłem dalej nie wiedząc co się stało. –W ogóle gdzie ty masz dziewczyno telefon? –zadałem jej pytanie. Widziałem jak przez jej twarz przebiega cień.
-Wejdź. –wpuściła mnie do swojego pokoju.
-Powiesz mi co się stało? Widzę, że coś jest nie tak. –stanąłem przy oknie. Usiadła na łóżku i poklepała dłonią miejsce obok siebie.
-Siadaj. –powiedziała, kiedy zauważyła, że nadal stoję w tym samym miejscu.
-Jeśli nie chcesz to nie mów. –odparłem siadając ramię w ramię z brunetką.
-Myślałam, że to będzie prostsze. –przyznała. Uniosłem wzrok na poziom jej oczu. Były zaszklone. –Mogę się do ciebie przytulić? –zapytała zachrypniętym głosem. Nie odpowiedziałem jej nic tylko przyciągnąłem ją do siebie.
-Będzie dobrze. –pogłaskałem ją po głowie. Słyszałem jak szlocha.
-Wolałabym być w domu. –ledwo usłyszałem co powiedziała. –Będąc tutaj wiem kto stoi za drzwiami, za ścianą. Boję się, że mogę na niego wpaść. –dodała opuszczając moje ramiona. Nogi położyła na pościeli i już po chwili jej głowa spoczywała na moich kolanach. Tak jak kiedyś.
-Wpadłem dziś na niego i to dosłownie. –stwierdziłem, że nie powinien ją okłamywać zwłaszcza teraz, kiedy to mi ujawnia swoje problemy. –Nie martw się. –założyłem kosmyk jej włosów za ucho. –Gratulował mi skoków i nic więcej. Zachowywał się normalnie. –zaspokoiłem jej myśli.
-Cały czas się obawiam dnia, w którym to będę zmuszona do spotkania z nim. Muszę z nim porozmawiać, ale strach mnie zżera. Nie radzę sobie z tym. Cieszę się, że już jutro będę w domu i strach minie, ale tylko na kilka dni… za tydzień kolejne konkursy. I tak będzie przez cały sezon, aż w końcu jakimś cudem się spotkamy, a ja będę się go bać. –stwierdziła tępo wpatrując się w sufit. –Nie wiem jak długo jeszcze tak dam radę. Ja się nawet boję tutaj być. –westchnęła głośno.
-Nie martw się cały czas Gregorem…
-Proszę. Nie wymawiaj jego imienia, proszę. –poprosiła spoglądając mi w oczy. Przytaknąłem w odpowiedzi. –Nie chcę już o nim dziś rozmawiać, ani myśleć. –postanowiła po dłuższej chwili.
-Dobrze. –zaakceptowałem jej zdanie.
-Porozmawiajmy o nas Maciek. –powiedziała ze spokojem, który rzadko jej towarzyszył. Zwykle była pełna energii, wybuchowa i nieprzewidywalna.
-Chciałem ciebie przeprosić, naprawdę nie…
-Za co? –przerwała mi w pół zdania.
-Nie powinienem tak na ciebie krzyczeć. To nie twoja wina. Zaniedbałem ciebie.
-Maciek, nie. –przeczyła kręcąc głową. –Nie mów tak.
-Nigdy sobie nie wybaczę tego, że zostawiłem ciebie samą w tamtej kawiarni i już się nie odezwałem. –poczułem ciepło na dłoni. Chwyciła moją rękę i przyciągnęła ją sobie do twarzy.
-Ale ja tobie to wybaczyłam. –uśmiechnęła się nieśmiało po czym znów się wtuliła w moje ciało. –Cieszę się, że znów cię mam przy sobie. –wyszeptała w mój tors. Przez moje ciało przeszedł znajomy dreszcz.
Siedzieliśmy w swoich objęciach już dłuższy czas. Żadnych słów. Taka bliskość nam wystarcza. Wybaczyła mi… ale ja nadal tego nie potrafię uczynić ze sobą. Nie jestem na tyle odważny, by wybaczyć te błędy sobie. Chcę być z nią. Ona ze mną. Ale czy miłość nam to wybaczy?



________________________
Cześć i czołem!
Właśnie oglądam skoki w Wiśle, ale obiecałam sobie dzisiaj, że dam radę napisać rozdział i go opublikować. No i dałam radę! Może nie zmieściła się w wytyczonym czasie, ale jest!
Życzę wszystkim miłych zawodów jak i weekendu ;) A za tydzień zawody w Zakopanem, na które się wybieram kolejny rok z rzędu. 
Zostawiam was już z tym rozdziałem. Mam nadzieję, że się podoba.

Pozdrawiam, Alutka :*

P.S. Cieszę się niezmiernie, kiedy widzę zasiadającego Gregora na belce. Mam nadzieję, że numer 7. przyniesie mu szczęście.